Olga długo nie mogła pozbierać się po informacji od reportera. Przecież jej matka nie jest taka. Niestety wszystko nie było tak. Przez to cholerne wyjście do kawiarni wali jej się całe życie. Czy jej mama byłaby w stanie otruć ją i doprowadzić do takiego stanu? Tego na prawdę nikt nie mógł zrozumieć, a najbardziej ona sama. Nagle zbiegło się do niej kilku lekarzy i pielęgniarki. Na sam widok zbliżającego się tłumu, dziewczyna zaczęła krzyczeć na cały głos. Już widziała jak wywożą ją do laboratorium zabijają, zabierają całą krew i Bóg wie co z nią robią. Na szczęście jej obawy nie przyniosły oczekiwanych skutków. Po prostu aparatura zaczęła szaleć z powodu skoku ciśnienia na wiadomość o jej matce. Następnie podano jej środek uspokajający i zostawiono ją samą. Niestety samotność nie trwała długo, ponieważ rozległo się pukanie do drzwi. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać. Na złość osoba stojąca po drugiej stronie, prawdopodobnie młoda, bo stukanie było lekkie, ale bardzo natarczywe, nie planowała szybko odpuścić. Po długo wystukiwanym rytmie do sali wszedł nie oczekiwany przez nią gość, a mianowicie jej młodszy brat. Miał przerażoną minę prawdopodobnie na widok kabli i rurek z kroplówką do niej podłączonych. Jak szalony podbiegł do niej i zaczął szarpać się z kablami. Olga nie mogła go powstrzymać. Na szczęście była sama z nim więc spokojnie mogła do niego dotrzeć i wytłumaczyć mu wszystko bez osób trzecich. Kiedy się uspokoił, dziewczyna zapytała się go czemu tu przyszedł i dlaczego tak się zachował. On w nerwach zaczął jej mówić, żeby jak najszybciej uciekła z tego szpitala, bo nie będzie miała już więcej życia kiedy tu zostanie. Zareagował tak, ponieważ dokładnie znał plan działania i wiedział co się święci. Olga, jak nigdy w życiu, zaufała swojemu bratu i zaczęła odczepiać kroplówkę od wenflonu. Nim zajmie się później kiedy będzie na to czas. W trakcie pobytu w szpitalu zdążyła zauważyć wyjście ewakuacyjne, przy którym nikt specjalnie się nie kręcił. Wskazała drogę bratu, a sama szła za nim. Po drodze sięgnęła po jakiś wiszący na wieszaku płaszcz i kapelusz, aby nikt się nie zorientował, że ucieka ze szpitala. Na ogół grzeczna dziewczyna teraz niczym ninja zmierzała ku wyjściu. Na szczęście po drodze nikt ich nie zauważył. Ostrożnie przemierzyli schody prowadzące na dół. Kiedy znaleźli się na powietrzu poczuła ulgę, ale wiedziała, że to był dopiero początek jej ucieczki przed matką. W trakcie podążania do jakiegoś bezpiecznego miejsca, jej brat wytłumaczył jej o co chodzi z tym planem. Okazało się, że w latach 60-tych powstała sekta o nazwie "Blood People". Na początku miała ona inny charakter. Mieli oni pracować w szpitalach i nie poprawnie leczyć ludzi. Niestety to im nie wystarczało, więc postanowili "pobawić się" z najważniejszym płynem w ciele człowieka i wykorzystać go w niezidentyfikowany do tej pory sposób. Sekta ta do końca lat 90-tych liczyła sobie kilka siedzib w kraju i po za nim. Każda siedziba średnio przyjmowała w ciągu tych 30 lat około 10 000 ludzi. Niestety po śmierci założyciela zgromadzenie to rozpadło się. Zostały tylko trzy stałe miejsca praktykowania tych czynności. Dwie po za granicami państwa i ta jedna w okolicach jej zamieszkania. Prawdopodobnie pracownicy Food Cake należą do Blood People. Olga zrozumiała co się dzieje. Szkoda, że dopiero teraz, ale przynajmniej nie jest za późno na jakąkolwiek reakcję. Miała nadzieję, że jej matka to tylko przypadek i że nie ma z tym nic wspólnego.
Czy mama Olgi należy do sekty...
Koniec rozdziału 10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz